Mimo wielu lat doświadczenia, ciągle z przyjemnością biorę udział w szkoleniach – każde z nich pozwala poprawić jakieś drobne niedoskonałości i popchnąć skilla troszeczkę do przodu. A czy dałoby się go popchnąć znacznie szybciej, korygując te mniej drobne problemy na szkoleniu indywidualnym…?

Stan początkowy – czego chciałem się nauczyć?
Opis szkolenia powinien zacząć się od jego zakresu, ale istotą szkolenia indywidualnego jest jego… indywidualność (możesz podnieść szczękę z podłogi i założyć z powrotem kapcie). Ja chciałem skupić się dwóch tematach, które w moim odczuciu, najbardziej mnie ograniczają:
- Skakanie dużych hop – nie uważam się za nielota i nie boję się skakać, ale tylko do pewnej granicy – jestem w tej kwestii w 100% samoukiem, więc kiedy skok zamienia się w lot (mocne wybicie i więcej, niż dwie długości roweru w powietrzu), mam wrażenie, że moja „intuicyjna” technika może nie wystarczyć do lądowania gumą w dół.
- Manual – kiedy sytuacja na szlaku wymaga podrzucenia przedniego koła, potrafię to zrobić prawidłową techniką. Ale przejechanie kilku metrów z utrzymaniem równowagi? Zapomnij…
Dzień 1: Świeradów-Zdrój
Celem pierwszego dnia było „wygładzenie” prawidłowej techniki skakania, czyli zasypanie dziur w tym, co już umiem.

Najwięcej czasu poświęciliśmy prawidłowemu podrywaniu przedniego koła – bez szarpania rękami, a jedynie przez obniżenie środka ciężkości (czyt. dupy) i dynamiczne wysunięcie go za tylne koło z jednoczesnym wypchnięciem pedałów do przodu. Technika ta była mi doskonale znana i ćwiczyłem ją wielokrotnie. Tyle że ćwiczyłem ją trochę jak ślepy na karaoke – co innego powtarzać w samotności ruchy z YouTube’a, a co innego robić to na trzeźwo pod okiem instruktora, który na bieżąco wyłapuje błędy i pokazuje je na filmie w zwolnionym tempie.

Po przewałkowaniu pseudo-manuala i bardzo potrzebnej przerwie obiadowej (takie proste ćwiczenia to niezły wycisk, zwłaszcza jeśli nie możesz schować się w grupie!), przeszliśmy do wybijania się z dwóch kół, ćwicząc dynamikę ruchu góra-dół-góra. To z kolei było podstawą do kolejnego punktu programu, czyli wizyty na pumptracku – tu na szczęście okazało się, że poza linią w bandach, nie ma czego korygować.

Ostatnim krokiem było „wyjście w teren”, czyli przećwiczenie umiejętności – zarówno skakania, jak i tłumienia – na korzenistym odcinku niedaleko Zajęcznika, a także w paru nieoczywistych miejscach na samym singletracku, żeby poćwiczyć zgranie wszystkich ruchów w czasie i przekonać się, że wyuczoną techniką można skleić całkiem konkretny lot z byle wypukłości terenu.

Dzień 2: Black Mountain Bike Park Elstra
Drugi dzień to ciąg dalszy rozmontowywania mojej jazdy na części pierwsze. W planie mieliśmy kilkanaście zjazdów trasą flow, za każdym razem z nową misją. Zaczęliśmy od pompowania, „klejenia” muld i panowania nad wzrokiem, żeby następnie przejść do płynnego pokonywania band właściwą linią i wyboru miejsc hamowania.

Prędkość tę wykorzystaliśmy do przybicia gwoździa programu, czyli skoków techniką wyuczoną dzień wcześniej. Najpierw wybrałem parę hopek, które stanowiły już dla mnie lekkie wyzwanie, ale na których czułem się na tyle pewnie, żeby skupić się na prawidłowej technice, a nie na przetrwaniu. Kiedy skoki zaczęły wychodzić, włączyliśmy je w pełne przejazdy, na których wszystkie wyćwiczone tego dnia elementy wpadły na swoje miejsce, jak długi klocek w Tetrisie.
Na deser – poza podłym spaghetti z plastikowego talerza – czekała na mnie jeszcze trasa Jumpline, czyli to samo, tylko o poziom wyżej. Przyznam szczerze, że szkolenie nie odniosło jakiegoś magicznego efektu, dzięki któremu od razu przeleciałem z whipem wszystkie największe hopy. Ale najeżdżałem na nie znacznie pewniej, czując że w mojej głowie otworzyły się nowe drzwiczki, które za jakiś czas to umożliwią – dzięki bardziej świadomemu wykorzystywaniu prawidłowej techniki i doszlifowaniu paru drobniejszych elementów pozwalających na szybszy najazd.
Czy warto zapłacić za szkolenie indywidualne?
Koszt szkolenia indywidualnego to 100 zł za godzinę, więc na taki weekend jak opisany powyżej, będziesz musiał odkładać 500+ co najmniej dwa miesiące. Warto?
Jeśli dopiero zaczynasz się szkolić – moim zdaniem nie warto. Nauka w grupie pod wieloma względami może być bardziej efektywna. Możesz porównać się z innymi, podpatrzyć cudze błędy/postępy i… odpocząć. A przy grupach liczących do 4 osób, nie musisz się martwić o to, że instruktor nie poświęci Ci wystarczająco dużo uwagi – pod tym względem szkolenia grupowe POMBA praktycznie nie odbiegają od indywidualnych.
Ale nie o uwagę instruktora tutaj chodzi, a o elastyczność programu. Jeśli masz już doświadczenie z paru szkoleń grupowych i jesteś świadomym riderem z konkretnymi oczekiwaniami i problemami, na pewno docenisz to, że instruktor może na bieżąco modyfikować program i dobierać tempo szkolenia do Twojego progresu, bez patrzenia na oczekiwania innych uczestników.
Stan końcowy – podsumowanie
Na szkolenie indywidualne poszedłem z nastawieniem na poprawienie dwóch elementów: skakania na hopach i manuala. Nie będę Ci ściemniał, że po jednym weekendzie z instruktorem zabrałem się za kręcenie edita, przy którym wyczyny Fabio Wibmera to dziecinne wygłupy. Drugiego dnia skakałem hopy mniej więcej na granicy tego, na co porwałbym się przed szkoleniem – gdyby zmierzyć progres metrówką, byłby on symboliczny, a cały program można by streścić w zdaniu: „wykorzystanie elementów bunnyhopa do skakania na hopkach”.
Ale czasem po prostu potrzebujesz kogoś, kto z boku oceni Twoją jazdę i wychwyci ograniczające Cię błędy, żeby ze znanych Ci technik korzystać bardziej świadomie i prawidłowo. Zwłaszcza jeśli tak jak ja, jeździsz od kilkunastu lat i Twoje umiejętności doszły do ściany. W takim przypadku szkolenie indywidualne może się okazać kluczem do ich szybszego odblokowania.

Zobacz też:
- Szkolenie POMBA „Zjeżdżaj Enduro”;
- Szkolenie POMBA „Zdobywaj Duże Góry”;
- Szkolenia techniki jazdy – warto?
- Mind-hacks: 10 podstaw techniki jazdy
Nie spodziewałem się po Tobie, że długie loty stanowią dla Ciebie problem, zwłaszcza po tym ja widziałem jakie ścianki robisz. Ja mam na odwrót. Nie każdą ściankę zjadę, ale podczas hop mogę się zastanowić co będę robi następnego dnia.
Fajny art Michał, jak zwykle! Pzdr dla Pająka:) P.S. za godzinę wychodzę na najtrajd w Tarnowskich Górach. Jak się wyrobisz to wpadaj;p
Drogi ten sport…
Skoro technika do dalekich lotów już jest, to bardziej przydałby się psycholog lub… chirurg, żeby wyciąć organ strachu. Gdziekolwiek on jest.
W pewnym momencie wiele ograniczeń siedzi w głowie, a nie technice.
Heh, coś w tym jest – człowiek się za dużo „fail compilation” naoglądał i wyobraźnia działa :P Ale łatwiej z tym walczyć, jak masz świadomość, że technicznie rzecz biorąc, dasz sobie radę. No i na głowę szkolenie działa tak samo, jak na technikę – czujesz, że ktoś Cię nadzoruje i bezpiecznie dobiera wyzwania, przy okazji Cię motywując.
W opisie na stronie POMBy widnieje, że aby zapisać się na szkolenie drugiego stopnia trzeba ukończyć szkolenie pierwszego stopnia. Dla kogoś kto jeździ w terenie od 20tu lat, robi dropy czy potrafi wykonać prawidłowo bunny’ego a chciałby sobie przećwiczyć pod okiem kogoś doświadczonego jakiś element, np. skoki, zapisywanie się na szkolenie pt. Wejdź w teren, to duża strata kasy. Z 400zł robi się ponad 700 co przy kosztach dojazdu czy noclegu jest już problemem. Rozumiem kwestie bezpieczeństwa uczestników ale można to rozwiązać inaczej, nie przez kieszeń.
Przez ostatnie lata prowadzenia szkoleń utwierdzamy się w przekonaniu że doświadczenie jak i ilość lat na rowerze nie gwarantuje możliwości rozpoczęcia szkoleń od poziomu drugiego. Większość rowerzystów jeżdżących od wielu lat ma złe nawyki albo ograniczenia, które najczęściej leżą właśnie gdzieś w podstawach, a nie w zaawansowanych technikach. Osoby które omijały pierwszy poziom szkoleń pojawiając się od razu na poziomie drugim, najczęściej same wracały po takim szkoleniu na poziom pierwszy aby następnie znowu uczestniczyć w drugim. Jednak zdarzają się rowerzyści jeżdżący bardzo dobrze i wtedy nie przychodzą na poziom pierwszy, ani nie przychodzą na poziom drugi. Od razu korzystają z możliwości szkoleń indywidualnych.
Nie wierzę, że to pytanie jeszcze nie padło: Maćku co to za kosmiczne widły u Ciebie w rowerze?
To ja Maćka wyręczę ;) https://www.motion-ride.com/en/
Ten amorek wygląda dość ko(s)micznie i sporo waży. Taka ciekawostka IHMO
pisałem na priv
Ja na swoje pierwsze szkolenie też poszedłem z kilkunastoletnim doświadczeniem i całkiem niezłym, jak mi się wydawało, skillem. I do dzisiaj uważam, że poziom podstawowy zdecydowanie najmocniej przełożył się na dalszy progres.
No ale tak jak Maciek napisał – jeśli rozum i godność człowieka nie pozwala Ci na zrobienie poziomu 1… to trafiłeś na właściwy artykuł ;)
Byłem na szkoleniu podstawowaym i zaawansowanym. Jezdze od dobrych kilkunastu lat, najwiecej wyniosełm ze szkolenia podstawowego gdzie okazalo sie ze mam kupe zlych nawyków. Powidziałbym nawet, ze na zaawansowanym dowiedzialem sie zdecydowanie mniej :)
Tutaj jest jak jest…”potrzym mnie pifo, Janush…co ja nie skoczy kufa?”
Patrząc po życiu codziennym – szkolenie przyda się każdemu. Cena, za jaką ktoś kompetentny chce szkolić to już inna bajka w tym kraju trzeciego świata…
Warto te ceny oceniać w kontekście. W tym roku byłem też na trzech szkoleniach samochodowych – ceny 2-3x wyższe od rowerowych… Więc zawsze może być gorzej ;)
Machnąłem w Pombie wszystkie poziomy na raz na trzydniówce indywidualnej. Łącznie z przygotowaniem do Rampage,,, A tak serio, uważam ten rodzaj szkolenia za niezły dla kogoś, kto doszedł w skillu do ściany i nie bardzo wie jak się przez nią przebić. Przewrotki przez kierownicę problemu nie rozwiązują, szkolenia tak :)