Pisząc te słowa, siedzę na Stravie i przeglądam cudze tracki, co chwilę klaszcząc się w czoło ze słowami „dlaczego na to nie wpadłem?!”. No bo kiedy ostatnio startowałeś w zawodach, na których każdy pokonał inną trasę? A taki właśnie był pierwszy Puchar Bimbru – najlepsze zawody enduro, które… nie były zawodami enduro.
Formuła enduro na orientację
Ci, którzy nie byli (niech żałują), pewnie zastanawiają się, jak to w ogóle wyglądało?
Po odebraniu pakietów startowych (w zestawie między innymi suszona wołowina, kanapka, kawałek sernika i… dwa jajka na twardo – najlepszy pakiet ever, w dodatku za 39 zł), wszyscy zebrali się w jednym miejscu i dostali zapieczętowane mapy skarbu punktów kontrolnych. Na sygnał, wszyscy na raz otworzyli karty i… nie, nie ruszyli, a zaczęli analizować trasę.
Bo na mapie nie był zaznaczony żaden sugerowany przebieg, a jedynie sześć punktów obowiązkowych, które trzeba było odwiedzić. W dowolnej kolejności, dowolną trasą.
Punkty obowiązkowe z grubsza układały się w dwie pętle – zachodnią (Błatnia i szlak Harcerski) i wschodnią (Cyberniok, Szyndzielnia i trasa „Borsuk”). To jeszcze dało się ogarnąć w miarę łatwo, choć możliwości odwiedzenia wszystkich punktów było mnóstwo, a te najbardziej rzucające się w oczy raczej nie gwarantowały dobrego czasu.
A jakby tego było mało, na mapie znalazły się też trzy punkty nieobowiązkowe. Odwiedzenie każdego z nich odejmowało od końcowego czasu godzinę (!), ale zostały rozmieszczone dość mocno „nie po drodze”. Jeden czy dwa dało się jeszcze w miarę bezboleśnie włączyć w pętlę, ale zgarnięcie wszystkich trzech wymagało solidnej wytrzymałości, żeby zamiast zyskać bonusu, nie stracić bez sensu czasu i sił. Z tego powodu większość zawodników (w tym ja) zrezygnowała z dodatkowego podjazdu i zjazdu z Ostrego.
Ja na przykład przejechałem taką. Co prawda nabiłem 10 km asfaltem, ale za to w całości zjechałem „Harcerza” i „Borsuka”. Odwiedziłem też dwa punkty bonusowe – wystarczyło na 8. miejsce, mój najlepszy wynik w życiu ;)
Punkty zostały rozmieszczone naprawdę błyskotliwie – tak, że nie układały się w jedyną-słuszną-drogę. Ba, nawet nie w pięć dróg. Dystanse wahały się od 20 do ponad 40 kilometrów, a ostatni zawodnicy przyjeżdżali jeszcze blisko 3 godziny po pierwszych. Możliwości były ogromne, a tak kreatywne rozłożenie punktów spowodowało, że szybkie wymyślenie optymalnej trasy stanowiło największe wyzwanie. Zawody z prostego pałowania w dół przerodziły się w grę strategiczną…

Tylko czy to jeszcze jest enduro…?
Przed zawodami obawiałem się, czy Puchar Bimbru nie będzie po prostu bardziej zakręconą wersją maratonu. No bo w końcu czas jest mierzony w całości, od startu do mety, więc podjazdy mają zdecydowanie większe znaczenie, niż zjazdy (fajne odcinki były tak naprawdę dwa). Z tego powodu, impreza ta nie wpisuje się w żadną definicję zawodów enduro (z zasady podzielonych na odcinki specjalne i dojazdówki).
Chyba, że nie interesują Cię definicje. Ja nie słyszałem na mecie żadnej „szydery na kroskantry”, nakręcającej facebookową karuzelę spierdolenia po każdej edycji zawodów, na których pojawiło się więcej, niż 10 metrów podjazdów. Raczej wszyscy byli nową formułą mniej lub bardziej podjarani. A trzeba wspomnieć, że przyciągnęła ona nawet osoby, które ze startów zrezygnowały ładnych parę lat temu.
Puchar Bimbru wymagał zupełnie innego niż zwykle zestawu umiejętności – przede wszystkim doświadczenia w czytaniu mapy i planowaniu wycieczek. A to jednak umiejętności jak najbardziej kojarzone z prawdziwym enduro. Choć niekoniecznie tym zawodniczym – nie da się ukryć, że formuła Pucharu Bimbru nie była skierowana do prosów, co zresztą było widać w wynikach.
Wyniki
Akapit z wynikami uwzględniam tym razem w głównej treści relacji, bo zdecydowanie są one jednym z hajlajtsów. Wywrócona do góry nogami tabela najlepiej ilustruje odmienność Pucharu Bimbru. Ale to, że umiejętności techniczne na zjazdach były tylko tłem dla taktyki planowania trasy i kondycji, bynajmniej nie oznacza, że wygrali krosiarze!
Pierwsze miejsce wśród kobiet zajęła Dorota Juranek przed „siostrami Eskimoo”, czyli Iwoną Czyszczoń i Joanną Światłoń (drugie miejsce ax aequo). Wśród mężczyzn absolutnie bezkonkurencyjny był Marcin Wardzichowski, który dzięki zaliczeniu wszystkich punktów bonusowych obniżył swój czas do… 48 minut! Obok Marcina na podium stanęli Paweł Małagowski i Ireneusz Fryś. Pełne wyniki znajdziesz tutaj.

Łącznie w zawodach wzięły udział 92 osoby. Co oznacza, że prawie 40 (WTF?) wymiękło tuż przed startem ze względu na słabo zapowiadającą się pogodę. Spieszę poinformować, że była ona idealna do jazdy, a w ciągu całego dnia nie spadła ani kropla deszczu.
Puchar Bimbru – podsumowanie
Nawet, jeśli nie były to „najlepsze zawody enduro sezonu” (bo trudno je porównywać z typowymi zawodami enduro), to na pewno były najciekawsze i najważniejsze. Bo choć polskie ściganie raczej w tym roku się zwija, to Puchar Bimbru był jedyną imprezą, która wyprzedała się na pniu. Oczywiście limit uczestników był niższy, a wpisowe kilkukrotnie tańsze, niż u „konkurencji”, ale jednak pokazuje to, że zainteresowanie taką formułą jest bardzo duże. Pozostali organizatorzy już zaczęli ją podpatrywać. Enduro Trails Adventure było pierwsze, ale przygodowy charakter został wprowadzony już po tym, jak założenia Pucharu Bimbru ujrzały światło dzienne. Również na TREK Enduro MTB Series w Mieroszowie (już w najbliższą sobotę!) trasa została przygotowana z nastawieniem na pokonanie długiej pętli w górach, zahaczającej o zupełnie nowe rejony.
Czy po paru latach coraz większej profesjonalizacji, polskie enduro powróci do przygody, eksploracji i wycieczek z pomiarem czasu? A przy tym tras przystępnych tym, którzy dopiero zaczynają? A może po prostu uda się utrzymać przy życiu obie formuły, a my zyskamy na większym zróżnicowaniu? Jedno jest pewne – sezon 2019 będzie bardzo ciekawy!
Zdjęcia
Linki do galerii aktualizowane na bieżąco:
Zobacz też inne relacje z tegorocznych zawodów:
- Hajlajtsy: Enduro Trails Adventure 2018, Bielsko-Biała
- Hajlajtsy: Mistrzostwa Polski Enduro Srebrna Góra 2018
- Hajlajtsy: TREK Enduro MTB Series Szklarska Poręba 2018
o! taka formuła zawodów do mnie przemawia :)
Strasznie żałuję, że nie mogłem być kiedy były dostępne pakiety, a jak już się okazało że mogłem to pakietów nie było…
Mam ogromną nadzieję, że w przyszłym sezonie też się takie zawody odbędą bo ich na pewno nie odpuszczę
Z tego co słyszałem, plany na 2019 jak najbardziej są :)
Właśnie tutaj był problem, miałem tak samo. Zapisałem się na pakiet bo termin pasował, następnie musiałem zrezygnować (ważne rodzinne sprawy), potem okazało się że jednak mogę jechać ale był piątek po południu przed zawodami… Nawet znalazłem kumpla który się przeziębił i mógł odsprzedać pakiet, ale był oficjalny zakaz odstępowania pakietów…
Hm, mogę się mylić, ale to chyba nie był całkowity zakaz odstępowania pakietów, a jedynie informacja, że takie odstąpienie musi się odbyć za pośrednictwem organizatora. Czyli jak ktoś zrezygnował, dawał znać organizatorowi i miejsce wracało do puli.
Trochę mi to przypomina motocyklowe rajdy na orientację, gdzie nie liczy się to jak kto zap… tylko to kto jest bardziej spostrzegawczy, lepiej orientuje się w terenie i lepiej wykona zadania na trasie. Czyli doskonała zabawa dla amatorów którzy niekoniecznie chcą się połamać goniąc czołówkę.
Jestem ciekaw czy ktoś, kiedyś pokusi się o przeniesienie formuły jazdy na roadbook do jazdy rowerem po górach.
Obawiam się, że zrezygnowanie z GPS na rzecz jakiegokolwiek innego rozwiązania mogłoby się źle skończyć ;)
Takie imprezy odbywają się od dawna :) Tutaj kalendarz z 2018, tylko z samego Pucharu Polski: http://maratony.home.pl/ppm/kalendarz2018.htm
To chyba są po prostu rajdy na orientację/MTBO…?
dobra dobra, ale ja się pytam gdzie ten bimber???
„Tylko czy to jeszcze jest enduro…?” No ręce opadają… Tak, to jest enduro. To jest właśnie PIERWOTNA KWINTESENCJA, CAŁY SENS enduro. Ostatnio mianem enduro zaczęło się określać coś takiego: 1) dojazd na parking położony jak najbliżej gór (najlepiej samochodem z rowerem na dachu), 2) podjazd/wypych na szczyt (bo sił i kondycji brak), a najlepiej to w ogóle wyjazd kolejką, 3) na górze browar i papieros, 4) ubranie na siebie kilku kg kasków i ochraniaczy, włączenie Stravy 5) zjazd w dół przygotowaną i znaną trasą, na rowerze przypominającym czołg, 5) żarcie, browar, papieros 6) przejście do p. 2). Generalnie wszyscy zapomnieli, że ENDURO TO NIE DOWNHILL. Enduro polega na EKSPLOROWANIU GÓR, W JEDNĄ I W DRUGĄ STRONĘ. Dojazd i podjazd jest równie ważny, jak zjazd. Kiedy powstała dyscyplina zwana enduro, chodziło o to, żeby w nieograniczony sposób móc właśnie pokonywać góry, w górę i w dół, omijając szlaki, utarte ścieżki itd… Więc podjazd lajtową, szutrową ścieżką i po raz setny zjazd tą samą trasą na włączonej stravie z enduro nie ma za bardzo nic wspólnego… To po prostu, nie wiem, lekka odmiana downhillu, albo właściwie nie wiadomo co. Wracając do pucharu Bimbru – chłopaki właśnie przypomnieli, jak powinno wyglądać PRAWDZIWE enduro. P.S. Żeby nie było, mieszkając w Bielsku, 15 min. od gór, z takim samym zacięciem jeżdżę kilkudziesięciokilometrowe wyrypy po Beskidach na lekkim rowerze AM, jak i zjazdy DH na Koziej, Szyndzielni czy Cybernioku na czołgu Reign’ie. Czasem dla urozmaicenia przejadę również ponad 100 km na mojej szosówce. Jeżdżę od ponad 25 lat, byłem świadkiem rozwoju kolarstwa MTB i z perspektywy czasu widzę jak to się rozwija i w jakim idzie kierunku. Mam nadzieję że Puchar Bimbru zapoczątkuje wielki powrót do prawdziwego twardego kolarstwa enduro. Młodzi zobaczyli że browar i papieros nie idzie za bardzo w parze z enduro, bo liczy się również (a może przede wszystkim) kondycja, mocna łyda, znajomość terenu, miłość do gór.
Ja się z tym wszystkim zgadzam, i gdybyś nie czytał tylko nagłówków, wiedziałbyś o tym ;)
Niemniej jednak, warto mieć świadomość, że poza naszymi prywatnymi „definicjami enduro”, funkcjonuje też termin „enduro” na świecie kojarzony obecnie przede wszystkim z zawodami ze specyficznym pomiarem czasu – chodzi oczywiście o OS-y. I wymienione przez Ciebie cechy (kondycja, mocna łyda, znajomość terenu…) jak najbardziej się w tę definicję wpisują.
Artykuł przeczytałem w całości, odniosłem się tylko do tego konkretnego zagadnienia / wątpliwości „czy jest to jeszcze enduro” :) Obserwując naszych lokalnych zaprawionych w zjazdach riderów, tylko u kilku widzę pewną tendencję do „powrotu do podstaw” – zaczynają jeździć w dłuższe trasy, trenują kondycję itd…, sami stwierdzili że ile razy można spinać się na jednych i tych samych trasach dla kilku sekund na stravie. Ale cała rzesza pozostałych, lokalnych jak i przyjezdnych, psioczy że nie ma kolejek linowych na Kozią czy Dębowiec… (ok na Dębowiec jest kolejka, tylko bez opcji transportu rowerów). Dla nich liczy się tylko zjazd. Ale myślę że to minie. Podobnie było z narciarstwem. Przez kilkanaście ostatnich lat wszyscy jarali się narciarstwem zjazdowym. Kto żyw cisnął na tyczki na czas, ludzie kupowali sprzęt zjazdowy za grubą kasę, żeby wygrać zawody „o pietruszkę”. Całe dnie spędzone na jednym stoku, góra-dół-góra-dół… Obecnie się zmieniło (na szczęście) i najlepsi zamienili zjazdówki na skitury i traktują narciarstwo jako eksplorację gór, jako przygodę. Freeride, głęboki śnieg, wolność… Czyli powrót do tego co było kilkadziesiąt lat temu. Mam nadzieję że tak się również stanie w środowisku endurowców…
Mam wrażenie, że patrzysz na temat za bardzo zero-jedynkowo. Jazda po szlakach zawsze była i zawsze będzie, a przygotowane single pojawiły się niedawno – stąd powszechna fascynacja nimi.
Zresztą w pełni uzasadniona, bo dzięki nim można w tym samym czasie upakować więcej konkretnej jazdy. Jak kogoś nie ciągnie do eksploracji (która jest super hasłem, ale zwykle składa się w większości z szutrowania, dróg zwózkowych, noszenia roweru itd.), to po prostu wybiera trasy zbudowane pod rower i cieszy się jazdą. Jest to oczywiście pójście drogą na skróty, ale to jeszcze nie powód, żeby każdemu wkładać do ust papierosa i z opadniętymi rękami zaprzeczać, że też jest to jedną z odmian enduro.
Dodałbym jeszcze, że Bimber to nie „chłopaki”.
Tak.. niejedna dyskusja o definicji enduro już była..
To chyba fajne zawody były. W weekend jeździliśmy sobie niezależnie po Szyndzielni i obserwowaliśmy zmagania uczestników troszkę z boku. Z łezką w oku patrzyłem na ludzi latających w kaskach ale bez rowerów, szukających czegoś w lesie… ;) Przypomniała mi się Transcarpatia, 7-mio dniowy „wyścig” na orientację po górach organizowany w pierwszej dekadzie XXI wieku. Tam było wszystko: mocne zjazdy niezniszczonymi jeszcze przez lasy państwowe pięknymi naturalnymi singlami, mordercze podjazdy, łażenie w błocie po kolana i targanie roweru na plecach po krzakach, bo z mapy wynikało, że to zajebisty skrót wprost na punkt kontrolny :) Tam jednym nieostrożnym ruchem palcem po mapie można było wylądować po drugiej stronie pasma gór niwecząc wcześniejszy trud, dodatkowe z perspektywą godzinnej wspinaczki powrotnej ;) To jest akurat moja definicja Enduro. Mam nadzieję, że ta alternatywna scena oldskulowego enduro urośnie w siłę i tego typu „zawody” zaczną się pojawiać częściej :)
Przyszłość takich inicjatyw zależy przede wszystkim od frekwencji – nie ma co obserwować zmagań z boku, lepiej wziąć udział :)
Cześć! Proszę, powiedz dlaczego uczestniczyłeś w takich zawodach? Czym różni się to od wyznaczenia sobie samodzielnie punktów na mapie i objechania ich z włączoną Stravą? Serio pytam, po prostu nie wiem. Jedyne co mi przychodzi do głowy to afterparty i ludzie poznani w jego trakcie. Dziękuję za odpowiedź!
A czym jakiekolwiek zawody (w dowolnej dyscyplinie) różnią się od wykonywania tej samej aktywności bez pomiaru czas i pewnych reguł narzuconych przez organizatora? Serio nigdy w żadnych nie startowałeś?
„A czym jakiekolwiek zawody (w dowolnej dyscyplinie) różnią się od wykonywania tej samej aktywności bez pomiaru czas i pewnych reguł narzuconych przez organizatora?”
O to właśnie pytam. Jakie są Twoje motywacje do startu w zawodach?
Przede wszystkim progres i adrenalina wynikające z pomiaru czasu i narzuconych z góry wyzwań.
Do tego bonus w postaci możliwości spotkania się ze znajomymi, którzy zjeżdżają się w jedno miejsce z całej polski.
PS. Ja też ponawiam pytanie: nigdy nie startowałeś w żadnych zawodach?
Dzięki za odp. Ano byłem na zawodach. Dostałem zwolnienie z całego dnia lekcji i to mnie najbardziej ucieszyło.
Zapraszam też do tego artykułu, który dość dokładnie odpowiada na Twoje pytanie:
https://www.1enduro.pl/pierwszy-start-w-zawodach-enduro/
Kto pamięta pierwsze edycje Transcarpatii np. 2005r.? Tak właśnie było – trasa nie znaczona, punkty kontrolne do zaliczenia, limit czasu i moc kombinowania jak jechać. Niezapomniany widok, gdy na starcie etapu w Hucie Polańskiej, w bramie szkoły, doszło niemalże do karambolu, bo część uczestników wystartowała w lewo, część w prawo, a część gdziekolwiek :)
Od blisko miesiąca pokazujesz nam mniej lub więcej zdjęć Spectrala CF 9 SL, chętnie przeczytamy o różnicach względem CF 9 PRO. Zupełnie się nie krępuj pisz śmiało ;)
Ano, dostałem do końca sezonu taką karocę, zanim uda się sfinalizować nieszczęsny temat zakupu CF 8.0 :) Morze carbonu (cała rama, koła, korba, kierownica) robi wrażenie i odczuwalnie pomaga na podjazdach, ale ogólnie jednak CF 8.0 uważam za dużo lepszy kompromis – różnica w masie nie jest kolosalna, a w cenie owszem. W dodatku przy mojej niskiej masie, carbonowe koła to overkill (są tak sztywne, że prowadzenie roweru w technicznym terenie mocno na tym traci).
Przepraszam względem CF 8.0
Właśnie, też mam pytanko o ten nowy rower. Czyżbyś z powrotem przerzucił się na Kashimę? Oraz drugie pytanie. Jakim rowerem jechać na takie zawody bo szybki HT do XC jest chyba lepszy niż zjazdowy full do enduro gdzie liczy się czas pod górę i w dół?
Myślę, że trasa idealnie pasowała pod lekkiego ścieżkowca. Beskidzkie szlaki to jednak głównie kamcory, więc podjeżdżanie na lekkim sztywniaku wcale nie musi być szybsze/mniej męczące, niż na fullu o skoku 130-140 mm.
Generalnie imprezy na orientację zyskują coraz większą popularność. Zacząłem startować w tych imprezkach 2 lata temu i są spoko. Zdecydowanie polecam jazdę w drużynie. Można sobie po drodze podjechać do lokalnego 'blaszaka’ i wypić piwko a potem dalej szukać punktów ;-) Dla zainteresowanych najbliższy rajd w ten weekend:
https://www.rajdwaligory.pl/
jakiś czas temu bike board robił coś podobnego. ale punktów obowiązkowych mieli za mało i wiara oszukiwała jadąc szosami. w sumie to po co startowali.trans carpatia czy coś…
Wiem że rok minął, ale przedstawię drugi punkt widzenia. Twoja relacja: „Co prawda nabiłem 10 km asfaltem, ale za to w całości zjechałem „Harcerza” i „Borsuka”. ” całkowicie zniechęca do wzięcia udziału w zawodach. Planowanie wycieczek to jest poświęcenie czasu przed komputerem i analiza trailforksów, stravy, trasek zawodów z poprzednich lat itd. Jeśli zawody by się odbywały na znajomym terenie, to spoko naprawdę – nie ma ryzyka że będę fajne zjazdy butował pod górę a zjeżdżał asfaltem. A tak może się okazać że jadę w piątek 300km po to, żeby w ogóle nie pojeździć, więc ryzyko spore. Rozwiązanie pewnie jest – org powinien po prostu zmienić trochę zadania na orientację. Na przykład po prostu tego Harcerz i Borsuka jakoś zaznaczyć żeby jednak wszyscy zjechali najlepsze odcinki. To już by dużo zmieniło. Taki pomysł.
Czyli te zawody to nic innego niż kurierski „alleycat” po górach <3